niedziela, 12 stycznia 2014

Wróg z dzieciństwa 06

Na szczere prośby odwieszam to opowiadanie. Mam nadzieję, że was tym oszczęśliwię. 
*****************

KYOJI

Rozmyślając w jaki sposób mam pokazać Haruce, że naprawdę się zmieniłem zgarnąłem ze stołówki dwa zestawy śniadaniowe, przypominające bardziej BiSmarty z KFC niż normalne śniadanie i wolnym krokiem zawróciłem w drogę powrotną. 


Czy on nie zauważył, że naprawdę się staram? Czy nie może zrozumieć, że nigdy nie chciałem taki być? Nawet gdybym mu teraz powiedział czym się kierowałem te kilka lat temu, nie zrozumiałby. On jest tak cholernie uparty, westchnąłem jedną ręką otwierając sobie drzwi do pokoju.


-Trzymaj.

Podszedłem do jego łóżka i wręczyłem mu jeden zestaw uśmiechając się uprzejmie, po czym usiadłem na własnym łóżku, kątem oka obserwując co teraz zrobi.

Haruka wpatrywał się przez chwilę w swoje śniadanie, widocznie nie dowierzając, że naprawdę mu je przyniosłem, po czym podejrzliwe zerknął pod wieczko, jakby chcąc się upewnić, że nic tam nie wrzuciłem. 

-Nie bój się, nic tam nie ma- warknąłem, nie mogąc się powstrzymać. 

Jak w ogóle mógł pomyśleć, że mogłem mu coś tam wrzucić?! Ja tu staram się być miły, a on co? Myśli, że chce go otruć. Smutnie pokręciłem głową wlepiając wzrok w swoją porcję. Widząc, że nadal ma wątpliwości przed dotknięciem swojej kompletnie straciłem apetyt. Czy w jego oczach zawsze będe jedynie potworem? 

Poczułem się jak bydlak. Tak podle, że wnętrzności ściśnęły mi się w niemym proteście. 

****************
HARUKA

Zdziwiło mnie, że naprawdę przyniósł te śniadanie. Tym bardziej podświadomie doszukiwałem się w tym jakiegoś podstępu. Nie potrafiłem zareagować inaczej niż ukradkiem zaglądając pod  pokrywkę. W sumie wyglądało normalnie..

-Nie bój się, nic tam nie ma- usłyszałem urażone warknięcie ukradkiem oka zerkając w jego kierunku. 

Wyglądał tak jakoś dziwnie.. Jakby.. był smutny? W sumie było mi trochę głupio, że przyłapał mnie na sprawdzaniu, czy przypadkiem nie chce mnie otruć. W końcu ostatnio zachowywał się dosyć grzecznie.. Przynajmniej w większej mierze, pomyślałem przypominając sobie jeden mały incydent. No może, nie taki mały. 

Mentalnie walnąłem się z plaskacza powracając myślami z powrotem do mojego śniadania. Zaryzykować i zjeść, czy może jednak nie? Z jednej strony jeśli zjem, może pomyśleć, że mu wybaczam i jestem skory do przyjaźni.. Z drugiej jednak jak nie zjem, zachowam się jak kompletny cham. I cóż tu teraz zrobić, westchnąłem wpatrując się w jedzenie, jakby miało mi dać odpowiedź.

-Nie chcesz to nie jedz, nie zmuszam cię.

Wyrwany z zamyślenia zerknąłem w stronę wpatrującego się we mnie smutno Kyojiego.

-To nie tak, że nie chce- wymamrotałem zakłopotany.

Pierwszy raz widziałem go takiego.. zrezygnowanego. Nie wiem jak nazwać to w jaki sposób wyglądał. Od momentu w którym weszłem do tej szkoły, cały czas naprzykrzał się, szczerzył te swoje zęby w różnego rodzaju uśmiechach, ale nigdy wcześniej nie był.. smutny.

-Nigdy mi nie wybaczysz, prawda?- usłyszałem prawie bezgłośny szept wyrywający się z jego ust i nie wiedzieć czemu zdawało mi się, że jego oczy trochę się zaszkliły.

-Ja..- nie wiedziałem co mam powiedzieć. 

Tak, wybaczam ci? To nawet nie wchodzi w grę. Nie mówię czegoś czego nie czuję, nie mam zamiaru kłamać nawet jeśli mam mieć później wyrzuty sumienia. Boże, do czego to doszło.. Wyrzuty sumienia przez tego dupka, który z dzieciństwa zrobił mi piekło. 

-Nie ważne- odezwał się po chwili głosem kompletnie wyzutym z emocji, podnosząc się i odstawiając nietknięte śniadanie na szafkę.- Nie będę się już narzucał. Najwyraźniej sama myśl żeby przyjaźnić się ze mną napawa cię obrzydzeniem. W sumie nie dziwię się.. Sam pewnie postąpiłbym tak samo.. Przepraszam, że ci zawracałem głowę- skończył i rzucając mi ostatnie, trudne do zidentyfikowania spojrzenie wyszedł z pokoju. 

Momentalnie zrobiło mi się głupio, więc chcąc zdławić jakoś te uczucie zabrałem się za jedzenie. Moze z pełnym żołądkiem wymyśle co teraz zrobić...

Wyglądało na to, że dostałem to co chciałem. Kyoji udczepił się ode mnie raz na zawsze. Skoro powiedział, że nie zamierza się narzucać, na pewno to zrobi. Zawsze spełniał swoje groźby, to pewnie i tak samo z obietnicami. Wreszcie się go pozbyłem, a jednak.. Nie wiedziałem, że będę się przy tym czuł tak podle. 

Dosłownie jakbym skrzywdził małe dziecko. Wzdychając skończyłem jeść śniadanie i zerknąłem na zegar. Było jeszcze dosyć wcześnie, a dzisiaj i tak nie mieliśmy nic ciekawego do roboty. Ciekawe gdzie on poszedł? I kiedy wróci? Nawet nie zjadł śniadania.. Wyrzuty sumienia ponownie się we mnie odezwały, gdy zrozumiałem, że nie zjadł go przeze mnie. 

Wzdychając podniosłem się postanawiając jedną rzecz. Przynajmniej pójdę za nim i utwierdzę się, że tak naprawdę poszedł do znajomych i świetnie się bawi. Wtedy moje wyrzuty sumienia przejdą i tylko potwierdzę to, że wcale nie jestem mu potrzebny jako przyjaciel.

Powolnym krokiem zacząłem przechadzać się po szkolych korytarzach dyskretnie poszukując wśród ludzi znajomej blondwłosej czupryny. Gdy po przejściu wszyskich korytarzy nigdzie go nie  dostrzegłem, wniosek nasunął się sam. Pewnie siedzi u znajomych w pokoju. 

Lekko upokojony postanowiłem przejść się jeszcze na dziedziniec, aby do końca utwierdzić się w swojej teorii. Właśnie mijałem dosyć spory krzew, gdy kilka metrów dalej dostrzegłem stojącą przy drzewie postać. 

Już miałem zamiar się wracać, bo w końcu znalazłem go i jak na dłoni widać było, że nic mu nie jest, gdy usłyszałem serie głuchych odgłosów i zobaczyłem jak raz po raz uderza pięścią w drzewo. Z każdym ciosem z jego ust wyrywało się coraz więcej słów, w które nie mogłem uwierzyć. 

-Czemu.... - uderzenie - on.... - następnie- nie..- i jeszcze jedno-...potrafi zrozumieć?!

Krwisto czerwona plama zdobiła białą jak kreda korę drzewa.

-Czy tak trudno zrozumieć, że jest mi przykro?!- prawie krzyknął opierając się czołem o zimną korę.- Przecież widać, że się staram.. Przecież tak naprawdę nigdy nie chciałem mu dokuczać.. gdyby nie mój ojciec..- postać westchnęła wymierzając korze jeszcze jeden nieporadny cios.- Ja chce tylko, żeby mi wybaczył- powiedział dużo ciszej i powoli odwrócił się najwyraźniej z zamiarem odejścia. 

Odzyskując wreszcie władzę w nogach, niepostrzeżenie cofnąłem się i szybkim krokiem odszedłem niemal wbiegając do szkoły. 

Nie mogłem uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałem. Najwyraźniej ON naprawdę chciał się ze mną zaprzyjaźnić. W końcu nie mógłby tego robić na pokaz, nie wiedział, że za nim pójdę. Problem w tym, że ja nie chce się z NIKIM przyjaźnić. Mam dość, ludzie zawsze po czasie zdradzają.. A tym bardziej on, JEMU mam zaufać? Nawet jeśli teraz chce się przyjaźnić, co będzie potem? Co będzie jeśli później kopnie mnie w dupę? 

Z burzą w myślach wpadłem do pokoju zastanawiając się co teraz zrobić. Nie chciałem być chamski, ale na przyjaźń pozwolić sobie też nie mogę. Może usatysfakcjonuję go pozycja dobrego kolegi? Tylko tyle jestem w stanie mu zaoferować.. Choć nawet takie ustępstwo w moim postanowieniu nie napawa mnie optymizmem, nie chce być podły. Widząc jego szczerość nie mogę jej po prostu zignorować. Może On naprawde się zmienił? Nie przekonam się jeśli nie dam mu szansy. 

Wzdychając usiadłem na swoim łóżku czekając na jego powrót. W końcu kiedyś będzie musiał wrócić, nie? 

Jednak jak na razie nikt nie wchodził do pokoju, a tymczasem zbliżała się pora obiadu. Poszedłem do stołówki, myśląc, że może tam go spotkam, lecz nigdzie go nie było. Pewnie nadal gdzieś się włóczy.. Sytuacja tak samo ponowiła się w porze kolacji. Nigdzie go nie było. Zmartwiony leżałem na łóżku, przebrany już w piżamę odliczałem miuty do ciczy nocnej. 

Jakieś pół godziny przed dwudziestą drugą drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Kyoji chowając za sobą swoją prawą rękę.

-Poczekaj- poprosiłem widząc, że ten ma zamiar od razu wejść do łazienki, najpewniej chcąc zmyć krew ze swojej ręki, którą teraz trzymał poza moim widokiem. 

-Możemy porozmawiać?- zapytałem krzywiąc się lekko, gdy usłyszałem jak dziwnie zabrzmiał mój głos. 

-Dziwne, nagle chcesz ze mną rozmawiać?- zapytał, lecz bez żadnej złośliwości w głosie. 

Powoli przełknąłem ślinę chcąc wykrztusić to co miałem do powiedzenia. 

- Nie mówię, że chce się z tobą przyjaźnić..albowiem nie uznaje czegoś takiego jak przyjaźń- zacząłem, a on skierował na mnie swój nic nierozumiejący wzrok.- Ale możemy się zakolegować..- dokończyłem odwracając wzrok i szykując się na odmowę. 

No bo, kto by chciał się kolegować ze mną po tym jak chamsko go wcześniej zbywałem. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Oględniej rzecz mówiąc nic się nie wydarzyło. Przedłużająca się cisza powoli zaczęła mi ciążyć, więc postanowiłem wreszcie skierować na niego swój wzrok. 

I właśnie w tej chwili poczułem obejmujące mnie ramiona, a przy uchu usłyszałem zadowolony głos. 

-Jasne, że możemy się zakolegować. Hah wreszcie możemy puścić w niepamięć to co było wcześniej.

Nie wiedząc czemu poczułem, jak moje serce trochę przyśpiesza swoje bicie. Poklepałem go lekko po plecach i spróbowałem wycofać się z jego objęć, lecz przytulał mnie zbyt mocno. 

-Mógłbyś mnie już puścić- stwierdziłem czując się dziwnie z powodu takiej bliskości. Momentalnie przypomniała mi się sytuacja, gdy leżał na mnie, jak nasze krzesło się wywróciło. 

Poczułem, że głęboka czerwień powoli wkrada mi się na policzki, więc z ulgą powitałem moment w którym cofnął się i wreszcie mnie puścił. Szybko odwróciłem się podchodząc do swojej szafki i wyciągając z przenośnej apteczki bandaż rzuciłem go w jego kierunku. 

-Przyda ci się- skwitowałem zerkając na jego poranioną dłoń, po czym nie zwracając uwagi na jego dziwne spojrzenie położyłem się na łóżku, z zamiarem pójścia spać. 

Zmęczenie niemal natychmiast wzięło nade mną górę.






środa, 8 stycznia 2014

Jesteś moim światłem - Rozdział 7

Naprawdę przepraszam, od teraz to już chyba nie bd składać żadnych obietnic, bo zawsze dzieję się coś, co w ich spełnieniu mi przeszkodzi... Jak mówiłam ostatnio, byłam zmuszona wstawiać i pisać rozdziały z komórki, która jak na złość mi się zepsuła choć mam ją dopiero miesiąc... Zresztą koniec tłumaczenia, wygląda to tak jakbym na siłę próbowała się usprawiedliwić :c A jednak po tym jak nie stawiłam się w terminie, następne dni miałam tak zawalone, że nie miałam nawet czasu pomyśleć o rozdziale. Na dodatek wena na długo całkowicie mnie opuściła... Mam kilka rozdziałów  już zaczętych, ale jakoś nie mogę z nimi ruszyć dalej.. Mam nadzieję, że wena szybko wróci i bd mogła uraczyć was czymś nowym.
Rozdział dedykuje Nother Gundzia !!! <3 Twoje komentarze bardzo mnie motywują :D
Tym razem rozdział nieco dłuższy niż zawsze. Za to jakościowo pewnie gorszy, bo jak wspomniałam powyżej nie mam weny, nad rozdziałem rozmyślałam dobre kilka tygodni... Masakra.

***********************************
NATHANIEL

Jeszcze długą chwilę zajęło mi uspokojenie mojego szaleńczo bijącego serca, po tym jak zamknąłem się w swoim pokoju.

Kompletnie zdezorientowany walnąłem się na łóżko, dla bezpieczeństwa kładąc dłoń na piersi w irracjonalnej obawie, że moje serce nagle z niej wyskoczy.

-Co to było?- wyszeptałem sam do siebie, wlepiając wzrok w stojącą naprzeciwko szafę i próbując odgonić natrętny obraz jego wiszącej nade mną twarzy i tych delikatnych palców odgarniających włosy z mojej facjaty, który nie chciał zniknąć mi sprzed oczu.

-Co by było gdybym nie odwrócił jego uwagi- zastanawiałem się nieświadomie wypowiadając słowa na głos. Czy zrobiłby to, co miałem wrażenie, że miał zamiar zrobić? 

Moje policzki oblały się rubinową czerwienią na samą myśl, że coś tak absurdalnego wpadło mi do głowy. 

-Ogarnij się debilu, z pewnością nie mógł mieć nic takiego na myśli- pouczyłem swój porąbany mózg, w którym jakby na przekór ujrzałem ponownie jego pochyloną twarz i te wpatrujące się we mnie intensywnie oczy.-  Chyba do reszty mnie pogięło- jęknąłem i postanowiwszy wziąć się wreszcie w garść podniosłem swój zadek z miejsca i ruszyłem wypakować swoje rzeczy.

Od momentu w którym znalazłem się w tym domu ani razu jeszcze nie pomyślałem, o ojcu. Przynajmniej starałem się tego nie robić... Ale jak na razie wychodziło całkiem nieźle. W końcu miałem jako taką pewność, że w najbliższym czasie się nie spotkamy, a może i nawet dłużej.

Nie zwracając szczególnej uwagi na to co trafia mi do rąk pakowałem wszystko jak leci do stojącej niedaleko łóżka szafy. Gdy tylko skończyłem po cichu wyszedłem z pokoju kierując się w stronę łazienki.

 Potrzeba opróżnienia pęcherza nieprzyjemnie dawała mi się we znaki już od dłuższego czasu, więc z czystą przyjemnością wreszcie ulżyłem sobie w potrzebie. Bez żadnych podtekstów proszę... Po tym jak umyłem dłonie i wyszedłem z łazienki zastanawiałem się co teraz mam z sobą począć,  jednak pojawiający się nagle na korytarzu Xavier wybawił mnie od podejmowania jakiejkolwiek decyzji.  

-Dobra rozumiem, że już się wypakowałeś- ni to stwierdził, ni zapytał czekając na jakieś potwierdzenie z mojej strony. Potulnie skinąłem głową, na co on uśmiechnął się jakby zadowolony.- W takim razie możemy iść do sklepu- stwierdził kierując się po chwili w stronę schodów. 

W milczeniu podążyłem za nim zastanawiając się czemu na sam jego widok moje serce dziwnie przyśpiesza, a wielka gula w gardle sprawia, że mam problemy z zaczerpnięciem tchu. Powoli zawiązałem buty i zapiąłem płaszcz,  po czym wyszedłem na mały ganek i cierpliwie czekałem, aż Xavierowi uda się wreszcie zamknąć drzwi. Szło mu to dosyć mozolnie, lecz w sumie to mu się nie dziwiłem. Zamek oględniej mówiąc wyglądał na porządnie zamarznięty, rozbawiło mnie, gdy wreszcie udało mu się zamknąć dom i triumfującym wyrazem twarzy ruszył przez podwórko. 

-Nie idziesz??- odwrócił się po chwili, gdy zauważył, że nie podążam za nim.

-Idę, idę..- mruknąłem szybko go doganiając, po czym ramię w ramię powlekliśmy się wzdłuż głównej drogi.

-Ty w ogóle wiesz gdzie idziemy?- zapytałem po kilku minutach, gdy w zasięgu wzroku nadal widziałem tylko rzędy domów i zaśnieżonych ogródków.

-Do sklepu- odparł spokojnie rozglądając się po okolicy.

-To to i ja wiem- mruknąłem pod nosem.

Starałem się zachowywać normalnie, choć wewnętrznie targały mną niezrozumiałe dla mnie emocje. Postanowiłem wysłać tamto wspomnienie w niepamięć i udawać, że wszystko w porządku.

Niemalże zgrzytnąłem zębami w ostateczności decydując się jednak tylko na chuchnięcie w moje biedne zmarznięte dłonie. Jak tak dalej będziemy się wlec z pewnością stracę w nich czucie, albo jeszcze gorzej.. Odmrożą się tak bardzo, że jedynym ratunkiem będzie amputacja.

-Gdzie jest ten sklep? Ile nam jeszcze zostało?- zapytałem ponownie starając się  opanować drżenie całego ciała spowodowane lodowatym podmuchem, który gwałtownie uderzył w moją osobę.

-Nie wiem- odparł po chwili wzruszając nonszalancko ramionami.

-Jak to nie wiesz?!- zapytałem zaskoczony zatrzymując się w miejscu.

-Zwyczajnie nie mam pojęcia. Pierwszy raz w życiu jestem w tym mieście- odparł uśmiechając się delikatnie.- Pomyślałem po prostu, że jak będziemy iść cały czas wzdłuż drogi, może w końcu na jakiś sklep natrafimy..

Stałem przez chwilę wpatrzony w niego, zastanawiając się czy naprawdę mam teraz do czynienia z tym odważnym, racjonalnie myślącym chłopakiem z którym spędziłem ostatnie kilka dni..

-Nie wpadłeś na to, że możemy się kogoś po prostu zapytać?- spytałem po chwili, niezrozumiałym przez szczekające zęby głosem.

Następny lodowaty podmuch wkradł mi się pod cienką kurtkę wzbudzając dreszcze. Odruchowo zgarbiłem się obejmując ramionami żeby zatrzymać dla siebie choć trochę więcej ciepła.

-Zimno ci?- zapytał nagle zmartwiony kompletnie ignorując moje poprzednie pytanie.

-Jak diabli- szczeknąłem zębami w odpowiedzi.

Xavier podszedł do mnie znienacka delikatnie łapiąc mnie za dłoń. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, a ja speszony chciałem cofnąć rękę lecz on jeszcze chwilę mi ją przytrzymał.

-Faktycznie zmarzłeś- stwierdził puszczając mnie wreszcie, podczas gdy ja zręcznie omijałem go wzrokiem, modląc się aby widoczne na mojej twarzy rumieńce także wziął za objaw zimna.

******

XAVIER 


Jak patrzyłem na jego ciało trzęsące się przy każdym najlżejszym nawet powiewie wiatru automatycznie zrobiło mi się go szkoda. Niewiele myśląc szybko rozpiąłem swoją kurtkę i nie bacząc na jego zdziwione spojrzenie, wyciągnąłem ją w jego stronę.

-Moja jest cieplejsza-powiedziałem wpychając mu ją w ręce.- Możemy się zamienić, mi nie jest tak zimno jak tobie..

Nataniel wpatrywał się we mnie chwilę jakby miał zamiar zaprotestować, lecz po chwili powoli począł rozpinać własną kurtką, abyśmy mogli się wymienić. 

-Dzięki- wymamrotał z policzkami czerwonymi od smagającego nas wiatru.


Zaraz po nim naciągnąłem na ramiona cienki materiał nieświadomie wdychając dosyć subtelny zapach jej właściciela. Coś jakby nutka wanilii i jaśminu.. Otrząsając się szybko z bardzo nietypowych moim zdaniem rozmyślań rozejrzałem się dokoła, dostrzegając w niewielkiej odległości życzliwie wyglądającą staruszkę.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej złapałem Nataniela za rękę i ruszyłem w jej kierunku. 

-Dzień Dobry- przywitałem się uprzejmie lekko kłaniając głowę.- Wie pani może, gdzie w najbliższej okolicy moglibyśmy znaleźć jakiś supermarket czy chociażby mały przybrzeżny sklepik?

Staruszka uniosła na nas swoje poczciwe spojrzenie, uśmiechając się delikatnie. Włosy jak typowa babcia upięte miała w misterny siwy koczek i byłą niemal przesiąknięta ciężkimi różanymi perfumami. Wyglądała mi na jedną z tych babci, które wiecznie uśmiechnięte pieką dla swoich wnuków tace pełne przeróżnych ciasteczek i w zaciszu kominka opowiadają różnego rodzaju historie i baśnie. 

-Oj wiem, wiem kochaneczki, właśnie z jednego wracam..- uśmiechnęła się do nas swoimi protezami, które mówiąc szczerze wyglądały dosyć realistycznie. Szacun dla dentysty..-Musicie iść tylko tą drogą jakieś kilka metrów- wskazała za siebie obdarzając nas jeszcze jednym miłym spojrzeniem po czym z zapałem poczęła szukać czegoś w jednej z toreb wiszących u jej ręki.

Widocznie zadowolona podniosła po chwili wzrok wyciągając w naszym kierunku swoją pomarszczoną dłoń i niemalże wciskając mi w ręce jej zawartość.

Zaciekawiony otworzyłem dłoń i momentalnie zdębiałem.. Poczułem jak moje policzki oblewają się szkarłatną czerwienią i szybko zacisnąłem dłoń obawiając się, żeby nikt więcej nie zobaczył jej zawartości.

-Na pewno się wam przyda kochaneczki- mrugnęła jednym okiem zerkając na moją drugą rękę którą nieświadomie nadal trzymałem Nathaniela, po czym najzwyczajniej w świecie odeszła.

-Pokażesz mi co nam dała?- zapytał Nathaniel, a ja momentalnie oprzytomniałem.

-Uwierz nie chcesz wiedzieć- mruknąłem rozglądając się za jakimś śmietnikiem.

I to właśnie okazało się być moim błędem, zanim zdążyłem w jakiś sposób zaprotestować Nathan złapał mnie za dłoń i jednym ruchem odwinął moje palce. Pełne zaskoczenia sapnięcie wyrwało się z jego ust, gdy dojrzał skrywany przeze mnie przedmiot. A była nim sporych rozmiarów włochata kostka do gry, z tą tylko różnicą, że zamiast oczek na każdej ze ścianek narysowane były pozycje seksualne.

Obserwowałem jak twarz Nathaniela pokrywa się soczystymi rumieńcami, a on sam szybko cofa rękę śmiejąc się nerwowo.

-Nieźle sobie z nami w kulki poleciała- parsknąłem próbując rozładować dziwnie ciążącą atmosferę.- Ciekawe czemu niby miałoby się to nam przydać- dodałem choć doskonale zdawałem sobie sprawę z jej przydatności.

-Może wzięła nas za parę- stwierdził Nathan krzywiąc się lekko, gdy dotarła do niego druga, niezbyt przyjemna myśl.- Co może oznaczać jedynie to, że wzięła mnie za dziewczynę... Może zapomniała swoich okularków, bez których jest ślepa jak kret-pocieszył sam siebie uśmiechając się trochę dziwnie, jak na mój gust.

-Wątpię- odezwałem się po chwili, którą poświęciłem na dokładniejsze przyjrzenie się podarunkowi.- Tu nie ma kobiety- dodałem spoglądając na obrazki.

******

NATHANIEL

Zanim Xavier dodał coś jeszcze dziwiąc się własnej osobie, szybko sięgnąłem po kostkę i z rozmachem wyrzuciłem ją w pobliskie krzaki.

-I po kłopocie- stwierdziłem zadowolony, że teraz nic nie będzie rozpraszać moich myśli.

Z jednej strony czułem się jak cham, wyrzucając prezent dany przez inną osobę. Z drugiej jednakowoż trzeba się liczyć także z tym, że prezent ten jest raczej nie na miejscu. No i na dodatek zostaje ostatnia kwestia... Czemu ta staruszka miała coś takiego przy sobie? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem.. 

Już i tak wystarczająco dziwna była sugestia iż MNIE i JEMU coś takiego w ogóle się przyda. No właśnie.. czemu akurat mnie i Xavierowi? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że nic nas nie łączy. Xavier jest stuprocentowym hetero, to widać niemal od razu.. Tylko co do siebie mam ostatnio wątpliwości, lecz to wolałbym przemilczeć. 

W milczeniu skierowaliśmy się we wskazanym wcześniej przez staruszkę kierunku. Miałem nadzieję, że sklep naprawdę jest gdzieś blisko. Bo  bez względu na to, czy kurtka Xaviera była cieplejsza od mojej, czy nie. Praktycznie zamarzałem próbując powstrzymać nadchodzące dreszcze. 

I w sumie nie ma co się dziwić. Moje ciało nadal jest strasznie osłabione, a obita ręka wciąż daje o sobie znać pulsującym bólem. Trudno zagoić rany trwające latami w kilka dni... Ale i tak jestem zadowolony. Wreszcie mogę być sobą, nie muszę bać się w każdej sekundzie, że zrobiłem coś złego. Nie muszę uważać na każde słowo, które wypowiadam. Nie muszę przyjmować bezsilnie ciosów w nadziei, że jeśli pokornie przyjmę karę będę miał później siłę podnieść się.. Nie muszę słuchać jego obrzydliwych słów, które wypowiadał w moim kierunku. Nie muszę znosić wyzwisk, poniżenia, bólu, cierpienia, wstydu. Teraz już nic nie muszę, westchnąłem czując niewyobrażalną ulgę. 

Jeśli wcześniej miałem jakieś wątpliwości, teraz doszczętnie się rozwiały. Mogłem zaufać Xavierowi, przecież tyle już dla mnie zrobił. Idąc kilka kroków w tyle pozwoliłem sobie zawiesić  wzrok na krótką chwilę na jego postaci.Ciemne włosy roztrzepały się delikatnie przez poruszający kosmykami wiaterek, co tylko dodawało mu pewnego rodzaju uroku. Mimochodem zlustrowałem jego sylwetkę.

Zanim jednak zdążyłem się przyjrzeć usłyszałem koło siebie okrzyk triumfu. Szybko podniosłem wzrok niemal od razu zauważając duży slogan wiszący nad malutkim sklepikiem. "Sklep u Dorothy" nazwa bardziej pasująca do butiku z ubraniami niż spożywcza., ale nie mam zamiaru narzekać. Ważne, że wreszcie go znaleźliśmy.


Z ulgą wkroczyłem do środka rozkoszując się rozpływającym się powoli po moim ciele ciepłem. O tak, tego właśnie najbardziej potrzebowałem w tym momencie. 

Zdając się na Xaviera, nie zawracałem sobie głowy zakupami starając się po prostu czerpać przyjemność z chwilowego ciepełka. Posłusznie człapałem za nim przyglądając się tylko rosnącej stercie produktów w ciągniętym przez niego wózku. Pewnie sporo to będzie kosztować, pomyślałem pobieżnie przeglądając zawartość. Właśnie... nawet nie miałem okazji spytać skąd Xavier ma na to wszystko pieniądze. Pociąg, mieszkanie, które na pewno nie należy do najtańszych, a teraz zakupy. Jak to możliwe, że przeciętnego nastolatka stać na takie ekscesy, tym bardziej, że z tego co mi wiadomo nigdzie nie pracuje. Postanowiłem, że od razu po powrocie dokładniej go o to wypytam. 

-Jak myślisz morele czy ananasy?- jego głos gwałtownie wytrącił mnie z moich rozmyślań.

-Ee.. możesz powtórzyć?- zapytałem lekko zażenowany moją nieuwagą,  skupiając wzrok na jego osobie. 

Xavier uśmiechając się delikatnie i ponownie pomachał mi przed twarzą dwoma dużymi puszkami.

-Kisiel- powiedział jakby to miało wszystko wyjaśnić, lecz na widok mojej kompletnie zdezorientowanej miny postanowił rozwinąć swą wypowiedź.- Jak myślisz zrobić go z morelami czy ananasami?

W momencie w którym zrozumiałem przekaz, poczułem się jakby na mój mózg spłynęło boskie olśnienie.

-A.. z ananasami- odpowiedziałem odpowiadając mu delikatnym uśmiechem.

Nie wiedząc czemu Xavier zamrugał gwałtownie i szybko odwracając głowę wpakował do wózka dwie puszki z ananasami, po czym skierował wózek do innego regału. Bez słowa ruszyłem za nim, zastanawiając się nad tą dziwną reakcją. Zrobiłem coś nie tak? 

-Dobra, chyba mamy już wszystko- usłyszałem po kilku minutach odrywając wzrok od jakże interesujących pudełek płatków kukurydzianych i ponownie skupiając się na moim towarzyszu. 

-No wreszcie, już zaczynałem się bać, że zechcesz zapełnić jeszcze jeden wózek- dosyć sugestywnie spojrzałem na wręcz wysypujące się z wózka zakupy.

- Nie zastanawia cię, jak to wszystko dotargamy do domu?- zapytałem po chwili, gdy zapłacone i spakowane już zakupy leżały pod naszymi nogami w postaci dziesięciu dosyć sporych reklamówek.

-Jakoś się uwiniemy- stwierdził starając się złapać po kilka reklamówek w każdą rękę.- Wołałem teraz kupić więcej, żeby starczyło nam na dłuższy czas. Wątpię żeby któremukolwiek z nas chciało się iść do sklepu taki kawał, a w szczególności jeśli będzie jeszcze zimniejsza pogoda.

W sumie dobrze przemyślane, przyznałem sięgając po resztę toreb.

To był jednak zły pomysł, pomyślałem gdy gwałtowny spazm bólu ogarnął moje ramię. Niemalże natychmiast wypuściłem znajdujące się w moim ręku zakupy. Znowu zapomniałem o mojej pokiereszowanej ręce, westchnąłem krzywiąc się lekko. Powoli zgarnąłem wszystko drugą ręką.

-Coś się stało?- usłyszałem zaniepokojony głos Xaviera tuż koło ucha. 

-Nic, nic- zapewniłem poprawiając reklamówki w zdrowej ręce.- Tylko przez nieuwagę podniosłem zakupy nie tą ręką co trzeba.

Zobaczyłem w jego oczach przebłysk zrozumienia.

-Może jednak wezmę resztę za ciebie?- zapytał po chwili zerkając na trzy wiszące u mojej ręki reklamówki.

-Daj spokój- parsknąłem.- I tak już niesiesz za dużo.. Dam sobie radę- powiedziałem jakby dla potwierdzenia swoich snów przechodząc koło niego i pierwszy wychodząc ze sklepu. 

Wzdrygnąłem się, gdy ciepłe powietrze panujące wewnątrz sklepiku zostało zastąpione lodowatymi podmuchami wiatru, jednak dzielnie prułem do przodu motywując się, iż z każdym kolejnym krokiem jestem bliżej naszego cieplutkiego domku.

Nie powiem, że było mi wygodnie niosąc torby tylko jedną ręką, ale nie narzekałem. Sam targałem przecież tylko trzy, podczas gdy Xavier miał ich aż siedem. Co chwilę zerkałem w jego kierunku, chcąc upewnić się czy aby na pewno daje sobie radę. Ale wyglądało na to, że taki ciężar nie był dla niego czymś wielkim. 

Po jakiś dwudziestu minutach mogłem w spokoju odetchnąć ustawiwszy uprzednio reklamówki na stole w naszej kuchni. We dwójkę rozpakowaliśmy wszytko i pochowaliśmy do lodówki i szafek zapełniając ziejące pustką miejsca. Żaden z nas nie był jeszcze tak strasznie głodny więc stwierdziliśmy, że obiad zrobimy później, a teraz obejrzymy sobie na spokojnie resztę domu, której nie zdążyliśmy zwiedzić wcześniej.

*********************
XAVIER

Nie wiedząc za co moglibyśmy się teraz wziąć postanowiłem zaproponować zwiedzanie reszty domu. Nathaniel ochoczo na to przystanął tak więc, skierowaliśmy się do salonu. Ze względu na to, że już wcześniej zdążyliśmy go sobie pooglądać od razu ruszyliśmy dalej wkraczając do pomieszczenia po prawej stronie. 

Zaskoczony zatrzymałem się w progu omiatając spojrzeniem całe pomieszczenie. Była to sporych rozmiarów jadalnia, w wielkim przynajmniej dziesięcioosobowym stołem w centrum. Tuż nad nim wisiał wspaniały kryształowy żyrandol, a na ścianie na przeciwko wielki obraz przedstawiający bajeczne jezioro. Ściany utrzymane były w jasnych tonacjach, a podłoga dla odmiany pokryta była ciemno-brązowymi panelami. 

-Wow- usłyszałem pełne podekscytowania sapnięcie po swojej lewej stronie.

-Dla nas dwóch trochę za duża- stwierdziłem wyobrażając sobie jak jemy śniadanie w praktycznie pustym pomieszczeniu.- Nie wiem jak ty, ale ja chyba wolę jeść w kuchni- uśmiechnąłem się spoglądając w kierunku Nathana. 

-No raczej- odwzajemnił uśmiech wycofując się z powrotem do salonu.-To co teraz robimy?- zapytał po chwili kierując się w stronę pobliskiej sofy.

Zauważyłem, że ponownie skrzywił się, gdy niechcący oparł się na chorej ręce podczas siadania.

-Mocno cię boli?- zapytałem siadając obok niego.

-Da się przeżyć- westchnął poruszając ramionami.-Podczas podróży wszystko było w porządku, dopiero w sklepie znowu mnie rozbolała..

Zanim zdążyłem pomyśleć co robię, sięgnąłem w jego kierunku i z wielką delikatnością złapałem jego rękę podwijając rękaw bluzy. Uważnie obejrzałem rękę, palcami śledząc niezagojone jeszcze do końca ślady po tym tyranie. 

-Trzeba to jeszcze raz wysmarować- stwierdziłem obracając lekko rękę, żeby mieć dobry widok na całość.- Chyba spakowałem jakąś maść, nie ruszaj się stąd zaraz ją przyniosę- zastrzegłem puszczając jego rękę i szybko zerwałem się z kanapy, zbyt zaaferowany nawet nie zauważając jego płonącej czerwienią twarzy.

Wbiegłem do pokoju i wygrzebałem z szafki wcześniej schowaną maść, po czym szybkim krokiem ponownie wróciłem do salonu. 

-Daj rękę- powiedziałem siadając tuż przy nim i po chwili ponownie ujmując jego ramię, wycisnąłem na jego skórę trochę maści. 

W skupieniu zacząłem wmasowywać ją w jego skórę próbując robić to jak najdelikatniej.

Nathaniel poruszył się niespokojnie, gdy niechcący za mocno dotknąłem jednej z ran. 

-Już kończę- uspokoiłem go i po chwili puściłem jego rękę, upominając aby nie dotykał jej dopóki maść się nie wchłonie.- W najbliższym czasie będę musiał dowiedzieć się, gdzie tu jest apteka i kupić jakiś bandaż czy coś- dodałem zauważając, że Nathaniel  drgnął nagle jakby coś sobie przypominając.

-Ehm..Xavier...- zaczął, nie wiedzieć czemu opuszczając wzrok na swoje kolana.

-Tak?- zapytałem zachęcając go, aby rozwinął temat.

-Nie chce być wścibski, czy coś w tym stylu, ale skąd ty masz na to wszytko pieniądze?

Wiedziałem, że prędzej czy później o to zapyta. Westchnąłem przygotowując się na dłuższe wyjaśnienia. 

-Powiedzmy, że otrzymałem dosyć spory spadek po moim dziadku. Kiedy jeszcze żył, mieszkał razem ze mną i moimi rodzicami z tym, że nie byli dla niego zbyt mili. Bardzo dobrze ukrywał fakt iż posiada dużo pieniędzy, chciał po prostu sprawdzić czy moja rodzina bez względu na wszystko zajmie się nim... Niestety już niedługo popełnili największy błąd jaki mogli zrobić. Gdy tylko zachorował, zdecydowali się oddać go do domu starca, ponieważ stwierdzili, że nie chce się im utrzymywać i tak już rawie martwego człowieka. Wkurzyłem się i wytoczyłem im sporą awanturę, gdy się o tym dowiedziałem. Zaszantażowałem ich, że jeśli tylko spróbują oddać dziadka, ucieknę z domu. Wkurzyli się, ale zostawili go w spokoju. Nie wiem jak, ale dowiedział się o tym, że stanąłem w jego obronie i w dzień przed śmiercią sporządził testament w którym napisał, że tylko ja jestem godny tego majątku. Była też tam klauzula dzięki której, rodzice nie byli upoważnieni aby dowiedzieć się jakiej wysokości spadek odziedziczyłem. Do dziś myślą, że dziadzio dał mi jakieś marne grosze i tamtą drewnianą chatkę. Wszystkie pieniądze zostawiłem w skrytce bankowej, tylko kilka tysięcy wpłaciłem sobie na konto na najważniejsze potrzeby.

**************
NATHANIEL

Gdy wysłuchałem całej historii stwierdziłem, że to wszystko w sumie ma sens.

-No w sumie nie dziwię się twojemu dziadkowi. Ja też nie przepisałbym nic twoim rodzicom- stwierdziłem zastanawiając się jeszcze nad jedną rzeczą.- A tak w ogóle to ile ci przepisał?- zapytałem lekko zaciekawiony. 

-Tyle, że mógłbym trzydzieści lat siedzieć na dupie i nic nie robić, a i tak starczyłoby mi na wszystko.