poniedziałek, 18 lutego 2013
Zachód Słońca cz.1
Po głebszym zastanowieniu rozdzielam na dwie częsci następną wstawie za dwa dni.
************************************************
Nie pozwólcie perspektywie śmierci, zniszczyć radość życia. Ja nie pozwoliłem..
****
Zawsze byłem wesoły i swoją osobowością przyciągałem do siebie ludzi. We wszystkim widziałem pozytywy i każdego potrafiłem rozśmieszyć. Właśnie dzięki temu miałem dookoła siebie tyle wspaniałych przyjaciół.
Jedną z rzeczy które kochałem najbardziej były wschody słońca... Potrafiłem wstać codziennie o nieludzkiej porze tylko po to aby zobaczyć jak słońce powoli wynurza się zza błękitnych fal oceanu. Miałem swoje ulubione miejsce. Tuż koło małego drzewka które było jedyną rośliną rosnącą na tym piaszczystym podłożu. Nie wiedziałem jakim cudem trzymało się nadal po każdym przypływie i odpływie. Jakby uparło się, że choćby niewiadomo jak i tak będzie rosnąć właśnie w tym miejscu. Mieszkałem tuż przy plaży w białym domku pomalowanym w delikatne błękitne fale. Matka udekorowała go za nim umarła dlatego też bardzo go kochałem i nigdy nie pozwoliłbym na jego przemalowanie.
Mieszkałem z tatą, wiecznie zajętym biznesmanem w sumie praktycznie z nim nie rozmawiałem. Załamał się po śmierci mamy i stał się człowiekiem pełnym powagi i opanowania. Człowiekiem po prostu zimnym.. Choć wiedziałem, że mnie kocha. Dawno nie widziałem żeby się uśmiechał..
Pamiętam go zanim ona umarła. Był takim samym wesołkiem jak ja, do tego zawsze sprawiał mamie spontanicznie niespodzianki. Nie raz przyniósł jej na tacy śniadanie prosto do łóżka albo zupełnie nie ogarniętą wyciągał na tańce. Wiedziałem, że bardzo się kochali. Za każdym razem jak na nią patrzył jego oczy rozświetlały się blaskiem pełnym szczęścia. Brał mnie wtedy na ręcę i promiennie uśmiechając się podbiegał do niej mocno ją przytulając i wiecznie powtarzając jak bardzo ją kocha.
Ona też była pogodna. Zawsze uśmiechnięta i wesoła. Uwielbiała mnie przytulać i lepić ze mną na plaży piaskowe zamki. Miała piękny uśmiech i wyglądała jak dobra wróżka. Długie do pasa kręcone włosy, duże brązowe oczy i słodko zadarty nosek. I jeszcze te lekkie zmarszczki koło oczu które sprawiały iż wyglądała jeszcze magicznej. Kochałem ją, ale pamiętam, że kazała mi obiecać "Nigdy się zmieniaj Chris, proszę zawsze bądź taki pogodny i wspieraj tatę. Proszę..". Obiecałem sobie, że spełnię jej życzenie i choć było mi trudno. Przez cały czas, gdy powoli odchodziła trzymając nas za dłonie patrzyłem na nią z uśmiechem. Kochającym wspierającym uśmiechem dopóki po raz ostatni nie zamknęła oczu. Łzy nieprzerwanie spływały po mojej twarzy, ale ja nadal się uśmiechałem. W końcu obiecałem, że zawsze będę pogodny. Dotrzymam obietnicy.
Pewnie zastanawiacie się na co umrą. To proste miała raka.. W naszej rodzinie często się to zdarzało moja babcia i prababcia także na to umarły. Ale na szczęście cierpiała dość krótko. Cały czas byliśmy przy niej podczas gdy ona powoli zapadała w sen z którego już nigdy miała się nie obudzić.
Jeszcze nigdy nie widziałem aby mój tata tak rozpaczliwie trzymał jej dłoń. Jeszcze nigdy nie widziałem jak krzycząc woła jej imię. Nigdy nie widziałem jak tak strasznie zalewa się łzami, że nie może nawet normalnie oddychać. Nie mogłem go nawet przytulić, tak rozpaczliwie łapał się jej ciała. Kochałem go dlatego wyszedłem pozwalając mu pobyć z nią jeszcze przez chwilę sam na sam. Nawet jeśli było to już tylko puste ciało.. bez jej duszy.
Usiadłem na krześle tuż przed salą i opierając głowę o ścianę starałem się powstrzymać przed dalszym płaczem. Musiałem być silny. Musiałem na powrót stać się tym kim zawsze byłem.
Nie wiem kiedy tata wyszedł z sali. Lecz gdy tylko go zobaczyłem przeraziłem się pustki widniejącej w jego oczach. Od tamtego czasu już nigdy nie zobaczyłem jego uśmiechu ani łez. Nigdy do dzisiaj.
Do dzisiaj gdy lekarz zadzwonił do niego oznajmiając, że choruje na to samo co matka.
Jak się o tym dowiedziałem? Wiedziałem to już od kilku miesięcy. Tylko po prostu nie mogłem pozwolić aby on się dowiedział. Co i tak niestety stało się teraz. Ale zacznijmy od początku.
Jak zwykle biegałem po boisku szkolnym grajac z kolegami w piłkę gdy nagle poczułem jak świat wiruje mi przed oczami i upadłem na przystrzyżony trawnik tracąc przytomność. Karetką przywieziono mnie od razu na oddział i pobrano mi krew po czym zrobiono też prześwietlenie głowy czy przypadkiem nie uszkodziłem sobie czegoś w trakcie upadku.
Ale to nie krwiaka znaleźli tylko kilku milimetrowy guz w moim mózgu. Na początku nie wiedziałem o co im chodzi. Z uśmiechem pokręciłem głową w niezrozumieniu myśląc że chodzi im o guza powstałego w wyniku upadku. Nie wiedziałem dlaczego w takim razie patrzą na mnie z tak wielkim smutkiem w oczach a jedna z pielęgniarek wyciera ukradkiem twarz w chusteczkę.
-Coś jest nie tak?-zapytałem zaniepokojony.
Łysawy lekarz lekko odchrząknął i spojrzał na mnie poważnym, acz smutnym wzrokiem.
-Ma pan raka.. Zostało panu najwyżej jedenaście miesięcy życia..
Nie wierzyłem w to. No bo jakim cudem? Ja? Przerażony spojrzałem na nich po raz pierwszy od bardzo dawna przestając się uśmiechać.
-Jedenaście miesięcy?- zająkałem się czując jak zaczynają drżeć mi usta a oczy napełniają się łzami.
Lekarz tylko opuścił swoje spojrzenie na papiery i smutno pokręcił głową.
Czyli to prawda? Ja umrę..
-Proszę nie mówcie mojemu tacie- szepnąłem pod wpływem nagłego impulsu i podniosłem na nich zbolały wzrok.- Tylko o to jedno proszę.. Nie mówcie mu on nie może się dowiedzieć- powiedziałem ukrywajac twarz w dłoniach.
Nie chciałem aby znowu się martwił. Nie chciałem aby to sprawiło, że kompletnie się załamie. Jedenaście miesięcy, tak? A ja tak dużo rzeczy jeszcze nie spróbowałem. Pierwszy pocałunek.. pierwsza randka.. pierwsza miłość... Teraz już raczej tego nie spróbuje.. szkoda, pomyślałem lecz po chwili uniosłem głowę i uśmiechnąłem się przypominając sobie swoją obietnicę.
Nigdy choćby nie wiem co nie będę smutny. Nawet jeśli mam umrzeć, umrę z uśmiechem na twarzy. Tak aby nikt się nie martwił o to, że nie byłem szczęśliwy. Choćbym nie wiem jakie miał życie..nawet jeśli właśnie się kończyło. Byłem szczęśliwy że mogłem je przeżyć. Że mogłem poznać tych wszystkich ludzi którzy są dla mnie bliscy.
Powoli wstałem ze szpitalnego łóżka ignorując zdezorientowane spojrzenia lekarza i pielęgniarek po czym sięgnąłem po swoje rzeczy i z uśmiechem podszedłem do nich delikatnie klepiąc płaczącą dziewczyną po ramieniu.
-Skoro zostało mi tylko tyle czasu, nie będę go marnował na leżenie w łóżku.. Muszę zadbać o to aby ten czas był czasem którego nie będę żałować- powiedziałem ze spokojem patrząc na ich twarze.
Jakąś godzinę później byłem już w domu. Na dworzu powoli zalegała już ciemność lecz mój dom był wyraźnie oświetlony. Tata wrócił do domu, pomyślałem i wkroczyłem do środka.
Niemal od razu owinęły się wokół mnie potężne ramiona a głowa mego taty znalazła się tuż przed moją.
-Nic ci się nie stało? Słyszałem, ze zemdlałeś w szkole.. Jak badania?- zapytał a ja zszokowany wpatrywałem się w niego nie mogąc nic zrozumieć.
Już dawno nie okazywał mi żadnych uczuć a teraz stal tuż przede mną kompletnie roztrzęsiony i zmartwiony. Dawno nie widziałem jakiegokolwiek wyrazu na jego twarzy, wykraczającego poza bezemocjonalną maskę.
Czyzby wiedział? Nie.. nie pytałby się mnie w takim razie.
Z całych sił zebrałem w sobie najbardziej pogodny uśmiech i mocno się do niego przytuliłem chichocząc lekko.
-Wszystko dobrze..Mnie nie da się tak łatwo załatwić tato- powiedziałem starając się brzmieć jak najspokojniej po czym pocieszająco dałem się jeszcze raz przytulić.
Muszę zapamiętać ten uścisk. Żeby w każdej chwili odtwarzać go sobie w pamięci na dowód że robię dobrze. Że robię dobrze nie mówiąc mu teraz prawdy..
Wiedziałem, ze się martwi. W końcu choroba mamy zaczynała się w taki sam sposób. Tym bardziej nie mogłem nic mu powiedzieć.
Gdy wreszcie mnie puścił przez chwilę widziałem wyraz ulgi na jego twarzy lecz nie minęło kilka minut a z powrotem wyrażała już tylko pustkę. Najwyżej z oczu możnaby było cos wyczytać, ale nawet się nie trudziłem. W tym momencie chciałem się zając tylko sobą.
Poszedłem więc do mojego pokoju i stajac przed lustrem dotknąłem lekko swojego odbicia.
"Musiałaś się czuć tak samo jak ja" pomyślałem spoglądając na zdjęcie mojej mamy wiszące tuż obok. Szkoda tylko że oboje opuścimy tatę, pomyślałem z żalem wpatrujac się w następną fotkę ukazującą nas wszystkich troje na tarasie przed domem. To były dobre czasy. Czasy pełne radości :D Będę miał co wspominać, pomyślałem i z lekkim uśmiechem położyłem się na łóżku decydując iż od jutra nie będę myślał o mojej chorobie. Będę po prostu żył dalej tak jak dotychczas i cieszył się każdym dniem. A jeśli śmierć nadejdzie trudno, jak na razie mnie to nie obchodzi.
Następnego dnia jak zwykle wstałem wcześnie, jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca i ruszyłem na plaże.
Lecz zanim dotarłem w moje miejsce dostrzegłem iż ktoś już tam jest.
Podszedłem bliżej i dostrzegłem że osobą tą jest chłopak mniej więcej w moim wieku. Z blond czupryną powoli rozwiewaną przez wiatr i lekko opaloną skórą. Był przystojny, miał duże błękitne oczy i właśnie uniósł je na mnie szeroko się uśmiechając.
-Co tu robisz?- zapytałem podejrzliwie mrużąc oczy. To było moje miejsce, pomyślałem lecz przemilczałem to w duchu.
-To co ty- powiedział spokojnie klepiąc miejsce tuż obok siebie.- Oglądam wschód słońca.
-Skąd wiesz że..?-chciałem zapytać lecz on tylko przyłożył sobie palec do ust i zasyczał cicho ponownie wskazując miejsce obok siebie.
-Po prostu usiądź- wyszeptał patrząc na mnie z takim dziwnie błagalnym wyrazem twarzy.
Więc usiadłem. Zamyślony wpatrzyłem się w horyzont, w milczeniu obserwując wynurzające się słońce. Instynktownie uśmiechnąłem się delikatnie patrząc jak delikatne promienie powoli oświetlają coraz to większe płaty ziemii. I wtedy nagle odwróciłem się w stronę siedzącego obok mnie chłopaka dostrzegając, że przez cały ten czas zamiast wpatrywać się w słońce.. On przyglądał się mnie. Jego spojrzenie mnie sparaliżowało. Cały czas wpatrywałem się w jego oczy nie mogąc oderwać wzroku i kompletnie nie zwracając uwagi na świat dookoła.
I własnie wtedy.. po dłuższym czasie.. Uśmiechnął się tak pięknym uśmiechem iż moje serce mimowolnie szybciej zabiło na ten widok. Nigdy nie widziałem nikogo tak pięknie wyglądającego z uśmiechem na twarzy. Chciałem się zapytać jak ma na imię. Dowiedzieć się co robi akurat w tym miejscu lecz zanim zdążyłem cokolwiek zrobić. On podniósł się i delikatnie zmierzwił moje włosy palcami odkręcając się w stronę domków.
-Do zobaczenia jutro- usłyszałem jeszcze na pożegnanie śledząc jego powoli znikającą postać.
Moje serce przepełniło dziwne uczucie gdy zdałem sobie sprawy, że właśnie potwierdził to iż jeszcze się spotkamy. " Do zobaczenia" pomyślałem i także wstałem kierując się do swojego domu.
Pamiętam jak dziś, niezrozumiałe podniecenie które mnie ogarnęło na myśl o następnym poranku. Cały czas nie wiedząc czemu myślałem o oczach i tym pięknym uśmiechu blond włosego nieznajomego. Nigdy wcześniej nie czułem się tak jak w tamtym momencie gdy zadowolony położyłem się spać wiedząc, że tylko pobudka dzieli mnie od spotkania z nim.
Nawet myśl o chorobie zeszła na bardzo daleki plan. Cały czas czułem się tak samo zdrowy jak kiedyś więc nie widziałem powodu do zamartwiania się tym.
Gdy wreszcie nastał ranek. Jak w skowronkach ubrałem na siebie moją ulubioną koszulkę z logo jakiegoś rockowego zespołu, spodenki i szybko wyszedłem z domu.
Już z daleka widziałem jego siedzącą postać. Dziwne uczucie ścisnęło mój żołądek gdy zobaczyłem jak odwraca się do mnie i z szerokim uśmiechem klepie miejsce koło siebie.
Usiadłem obok i zapatrzyłem się na niebo katem oka zerkając na jego twarz. Tym razem nie zauważyłem jednak jak pierwsze promienie słońca oświetlają połacie wody, ponieważ widziałem je tylko na jego twarzy. Tworzące lekkie cienie na policzkach i oświetlające te pełne iskier oczy. Powoli słońce oblewało całą jego postać a ja już otwarcie wpatrywałem się w niego w myślach porównójąc go do pięknego anioła skąpanego w słońcu.
I właśnie wtedy on także spojrzał na mnie odrywajac wzrok od nieba. Słońce już całkowicie wyłoniło się zza linii horyzontu lecz ja nawet tego nie zauważyłem nie mogąc oderwać od niego wzroku.
Boże czemu czułem się tak dziwnie? Czemu tak bardzo miałem ochotę pogłaskać dłonią jego uśmiechniętą twarz? Czemu każde jego spojrzenie sprawiało, że czułem się tak bardzo szczęśliwy?
Widziałem jak delikatnie unosi rękę i jak w spowolnionym tempie delikatnie głaszcze mnie po policzku ponownie zbierając się do odejścia. Nie wiedząc kompletnie co robię jednym ruchem szybko zerwałem się na różne nogi i złapałem go za rękę.
-Powiesz mi przynajmniej jak masz na imię?- zapytałem kurczowo ściskając jego ciało.
-Gabriel- odpowiedział uśmiechając się ponownie tym swoim pięknym uśmiechem.
-Chris- przedstawiłem się puszczając go aby podać mu rękę w geście poznania.
Gdy tylko ją uścisnął moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz a policzki nie wiedząc czemu przybrały barwę pomidora.
-Czemu wcześniej się nie przedstawiłeś?- wyszeptałem lekko zażenowany.
Kurde te emocje które przy nim się we mnie pojawiały, kompletnie nie mogłem ich ogarnąć. Raz czułem się zawstydzony raz pragnąłem go dotknąć a innym razem marzyłem tylko o tym aby patrzeć na jego uśmiech.
-Nie pytałeś- stwierdził po prostu wzruszając ramionami.
-Czyli jeśli o cokolwiek cię zapytam to odpowiesz?
-Przekonaj się- powiedział i ostatni raz delikatnie dotykając mojego policzka odwrócił się schodząc z plaży.
"Do jutra" pomyślałem i nie wiedząc czemu znowu uradowany z powrotem usiadłem na piasku tym razem patrząc tylko i wyłącznie na słońce.
"Gabriel" a nie mówiłem że wygląda jak anioł ?
****
W sumie to spotykaliśmy się tak codziennie z czasem coraz więcej rozmawiając i non stop wpatrując się sobie w oczy. Nie wiedziałem dlaczego codziennie z upragnieniem wyczekiwałem naszego spotkania. W końcu każde trwało nie więcej niż pół godziny. Ale za każdym razem gdy odchodził zaczynałem tęsknić. Tęsknić za jego uśmiechem, za jego delikatnym spojrzeniem.
Dużo dowiedziałem się w czasie tego całego miesiąca na jego temat. Lubił kolor zielony mówiąc, że kojarzy mu się z moimi oczami. Uwielbiał grać na pianinie co wywołało u mnie niemały szok. Wyglądał bardziej na jakiegoś sportowca niż pianistę. Lubił też oglądać horrory czego ja osobiście nienawidziłem ponieważ strasznie się ich bałem i za każdym razem jak próbował mi jakiś opowiedzieć. Zatykałem uszy i patrzyłem się na niego wkurzonym wzrokiem mrucząc pod nosem coś o zamknięciu twarzy pewnemu blond osobnikowi.
Za każdym razem reagował śmiechem i mierzwiąc mi włosy kładł się na piasku wpatrując w niebo. Nie zapytałem go dlaczego zaczął tu przychodzić. Postanowiłem te jedno pytanie zostawić w spokoju. W końcu nie musiałem znać powodu jego przyjścia. Cieszyłem się że znałem powód zostania.
Lecz nie do końca byłem spokojny gdy w głowie po cichu zegar odliczał czas który mi pozostał. Starałem się nigdy o tym nie myśleć i w sumie wychodziło mi to dopóki nie zauważyłem, że coraz szybciej się męczę.
Po każdym dniu spędzonym w szkole niemal natychmiast kładłem się na sofie aby chwilkę odetchnąć. Co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. Zaniepokoiło mnie to ale i tak nie miałem zamiaru zrezygnować z codziennego spotykania się z Gabrielem.
Minęły jednak dopiero dwa miesiące gdy zdarzył się pierwszy incydent.
Właśnie żegnałem się z Gabrielem na plaży gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Poczułem jak uginają się pode mną nogi i chwiejąc się lecę do przodu tracąc równowagę.
Jednak zanim zdążyłem upaść silne ramiona Gabriela oplotły mnie w talii mocno do siebie przyciągając. Widziałem jego zaniepokojony wzrok wbity prosto w moją twarz jakby chciał się upewnić, że na pewno nic się nie stało.
-Często ci się to zdarza? -zapytał zmartwiony podczas gdy ja z zadowoleniem wtuliłem się mocniej w jego ramiona rozkoszując się faktem iż może to być pierwszy i ostatni raz jak mnie tak ochoczo przytula. W końcu zrobił to tylko dlatego, że zasłabłem.
-Czasami-odparłem unosząc z powrotem wzrok na jego twarz.
Nigdy jeszcze nie widziałem go z tak bliska. Jego rzęsy wydawały się wręcz nieziemsko długie a usta tak perfekcyjnie pełne, że miałem ochotę sprawdzić jakie są w dotyku. Nie mogąc się powstrzymać uniosłem dłoń i przejechałem opuszkami palców po jego wargach. Lecz szybko zdałem sobie sprawę co robię i cofnąłem dłoń z lękiem zerkając na jego reakcje.
Jego oczy wydawały się być takie dziwne.. Patrzał na mnie z takim dziwnym wyrazem twarzy, że miałem wrażenie jakby moje ciało płonęło pod wpływem tego spojrzenia. To było takie dziwne..
Widziałem jak powoli pochyla twarz w moim kierunku i czułem jak jego ramiona oplatają mnie jeszcze mocniej. Następnie jego idealne usta tuż na moich delikatnie muskające moje wargi w parodii pocałunku.
Przymknąłem oczy i odwzajemniłem pieszczotę mocniej przywierając do jego ciała. W głowie kręciło mi się z nadmiaru emocji ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Czułem się tak niebiańsko szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu.
Lekko uchyliłem usta i pozwoliłem Gabrielowi pogłębić pocałunek. Czułem jak czule pieścił moje podniebienie językiem, badając całe wnętrze mych ust. Był taki.. taki delikatny, taki kochany. Mimowolnie łzy poleciały mi po policzkach a on czując je od razu odsunął się i z niepokojem starł je z mojej twarzy.
-Co się stało?-zapytał a ja wiedziałem, ze myśli iż płacze przez niego. Nie nie mogłem pozwolić aby tak myślał.
-Nic po prostu jestem szczęśliwy- wyszeptałem i mocno przytuliłem się do niego chowając twarz w jego bluzce.
Pierwszy raz w życiu żałowałem tego iż ta chwila nie będzie mogła trwać wiecznie. Wiedziałem, że niedługo będę musiał mu powiedzieć. Zanim to wszystko zabrnie za daleko.. za nim nie będzie odwrotu.
Nie .. już nie ma odwrotu nie mogę się oszukiwać. Kocham go. Kocham... boże czemu akurat teraz? Czemu nie mogłem poznać go wcześniej? Czując, że łzy ponownie zbierają się w moich oczach. Lekko odsunąłem się od niego i uśmiechając się delikatnie pokazałem w stronę mojego domu.
-Muszę już iść... Do zobaczenia jutro?
-Tak do jutra- powiedział i składając delikatny pocałunek na moich ustach ruszył w swoją stronę.
Czemu to musiało tak bardzo boleć?
Szybkim krokiem wpadłem do domu i roztrzęsiony zatrzymałem się w progu starając się pozbierać wszystkie myśli. Musiałem mu powiedzieć.. Musiałem mu powiedzieć o tym, że umieram. Nie mogłem znieść myśli, że utrzymując go w niewiedzy sprawiłbym mu większy ból niż nagle odchodząc. Z kilkoma łzami spływającymi po mojej twarzy wkroczyłem do salonu, nagle zatrzymując się w miejscu.
Mój tata stał tuż przy regale w trzęsącej dłoni trzymając słuchawkę telefonu. Tępym wzrokiem wpatrywał się przed siebie nawet nie zauważając mojego pojawienia. On wie, myśl ta uderzyła we mnie sprawiąjąc, że przez ułamek sekundy moje serce zatrzymało się przestraszone. Ale tylko przez ułamek sekundy bo właśnie wtedy jego wzrok wyrwał się z pustki i z bólem spoczął prosto na mnie.
-Tato- szepnąłem rozpaczliwie i czując, że nie mogę dłużej ustać. Opadłem na podłogę po raz pierwszy czując, że dłużej udawać nie mogę. Nie mam już siły aby cały czas trzymać się z podniesioną głową i udawać, że jest okej.- Tato..j.ja przepraszam- załkałem zanosząc się głośnym szlochem.- P..przepraszam.
Przez załzawione oczy widziałem jak równie załamany zbliża się do mnie i przytula mnie do siebie rozpaczliwie po raz drugi w życiu zalewając się łzami.
-Synu..Chris boże.. przepraszam.. Gdybym.. gdybym wcześniej zlecił zrobić ci badania.. gdybym.. Boże moje dziecko.. moje kochane dziecko.. Przepraszam.. przepraszam, ze przez cąły ten czas nie było mnie przy tobie.. przepraszam..
Roztrzęsieni przytulaliśmy a ja po raz pierwszy od dawna czułem jak bardzo mu na mnie zależy. Jak bardzo mnie kocha. Wiedziałem że choć stracił mamę, nadal ma mnie ale w tamtej chwili czułem to tak wyraźnie. Teraz wręcz z rozczuleniem przypominałem sobie tę scenę. Teraz mogłem tylko sobie przypominać. Nie byłem już w stanie stać, ani choćby siedzieć. Leżałem tylko z zamknięty oczami nie mogąc nawet się odezwać do otaczających mnie zrozpaczonych ludzi.
Ale o tym jeszcze nie teraz.
Następnego dnia rano jak zwykle wyruszyłem na plaże wcześniej zgarniając ze stołu szybko nabazgraną przez tatę kartkę, która informowała mnie o tym, że wróci jak najszybciej z pracy i ze mam być ostrożny i jakby co od razu do niego dzwonić.
Powoli skierowałem swoje kroki do widocznej z oddali postaci lecz tym razem usiadłem obok niego bez wiecznie wesołego uśmiechu jakim zazwyczaj go darzyłem.
cdn.